Walther LGU "Gold Edition"

Zaczęty przez Mc Gyver, Luty 04, 2022, 07:10:57 PM

Poprzedni wątek - Następny wątek

Mc Gyver

Nikt nie chce być pierwszym, opisującym swój karabinek, to ja zacznę temat :badass. Myślę, że potem wszyscy dołączą  :D.

Jesienią 2018, dwa miesiące po sprzedaniu AA MPR-FT, czułem się dziwnie nie mając żadnego ,,strzeladełka" pod ręką. Ponieważ znudziło mnie nabijanie butli i cały rytuał związany z PCP postanowiłem kupić rekreacyjny karabinek sprężynowy. Wybór padł na nowiutkie HW-50S z pełnym tuningiem. I już je miałem zamawiać, gdy w KS pojawił się prawie nowy (pierwszy właściciel miał go niespełna tydzień) Walther LGU za bardzo rozsądne pieniądze. Skorzystałem z okazji i kilka dni później karabinek był już u mnie.
Ponieważ w domu leżała, niesprzedana jeszcze Delta FFP, została zamontowana na karabinku.
W związku z tym, że był listopad a opcja krytej strzelnicy na okres zimowy nie wypaliła, zestaw cieszył oko zamiast strzelać. Dopiero w kwietniu pogoda na zewnątrz na tyle mi odpowiadała, że karabinek został w końcu wykorzystany zgodnie z przeznaczeniem.

Pierwsze naciągnięcie sprężyny – absolutnie płynny i prawie bezgłośny cykl napinania, słychać było tylko kliki mechanizmu zabezpieczającego i świst powietrza wpadającego przez transferport do komory cylindra. Pierwszy strzał – bajka, minimalny kopniaczek i cichy, szybki wystrzał bez jakichkolwiek brzdęków sprężyny. Po kilkunastu strzałach dało się odczuć, że język spustowy jest trochę twardy. Nawet całkowite wykręcenie śruby odpowiadającej za twardość spustu niewiele pomogło. Ale ponieważ jestem zdania, że jak coś działa to nie należy tego rozbierać, postanowiłem postrzelać jeszcze trochę, myśląc, że może się przyzwyczaję. Ale po około 100 strzałach zaczęło mi się wydawać, że karabinek trochę ,,wierzga". Myślałem, że opadły pierwsze emocje i przyzwyczaiłem się do cyklu strzału, więc wydaje mi się, że karabinek strzela inaczej. Jednak gdy poczułem delikatny, ale jednak, zapach dieselka zapadła decyzja o rozbiórce Walthera. Przy okazji załatwię sprawę spustu. Oczywiście przeczytałem wszystko o Waltherach LGU/LGV i pierwszy nasunął mi się oryginalny spust tuningowy. Z drugiej zaś strony pomyślałem, że jest okazja dodać karabinkowi trochę blichtru. Ponieważ oryginalna osada bardzo mi się podoba, baka policzkowa jest na idealnej wysokości i w połączeniu ze średnim BKL-em sprawia, że moje oko doskonale zgrywa się z osią optyczną lunety, stwierdziłem, że nie będę jej zmieniał. Ale mogę zamówić spust robiony przez jednego z naszych forumowych speców. Jestem niepoprawnym estetą i od razu wykluczyłem spust typu ,,match", gdyż w moim odczuciu, kompletnie nie pasuje on do osady w stylu myśliwskim. Będzie zatem klasyczny spust. A skoro dorobię nowy spust to przydałaby się nowa osłona spustu, gdyż oryginalna nie bardzo mi się podoba.

Szybki kontakt przez PW z Leszkiem (merkury) i szybka decyzja – robimy. Ponieważ Leszek nie dorabiał jeszcze tych części do LGU i nie miał gotowych szablonów musiałem wysłać moduł spustu wraz z osłoną. A skoro i tak wysyłałem części, postanowiłem także dorobić dystans między osadę i stopkę.

Po kilku dniach wszystkie części były u mnie. Rozebrałem więc karabinek, wytarłem nadmiar smarów z wnętrza cylindra i tłoka suchą szmatką, pozostawiając jedynie cienki film smarowy. Na sprężynie pozostawiłem oryginalny smar. Modułu spustu, po rozebraniu i wytarciu oryginalnych smarów, otrzymał nową sprężynkę twardości spustu wykonaną ze sprężynki od długopisu. Wszystkie ośki posmarowałem kroplą silnikowego oleju syntetycznego, natomiast części trące o siebie i zaczep tłoka zostały potraktowane smarem, którym smaruje wianki i piasty kół w moim rowerze.

Dlaczego zostawiłem oryginalny smar na sprężynie a części trące w spuście nie otrzymały smaru molibdenowego? Kilkanaście lat temu, kiedy modyfikowałem swojego Hatsana, wypolerowałem spust ,,na lusterko" - wszystko pracowało gładko na sucho. Ale kiedy posmarowałem trące o siebie powierzchnie smarem molibdenowym, zaobserwowałem, że smar ten zamiast poprawić pracę tych elementów potęgował ich tarcie o siebie. Tak jakby cząsteczki molibdenu powodowały, że miało się wrażenie, iż w smarze są drobiny piasku. Mimo to uznałem jedna, że się po prostu nie znam a skoro fachowcy tak polecają to tak zostawię. Notabene spust w tym Hatsanie był koszmarny do samego końca. Potem temat zapomniałem, gdyż ,,przesiadłem się" na PCP-y. Ale gdy obecnie posmarowałem trące o siebie elementy smarem molibdenowym, znowu wyczułem wzmożone tarcie, jakby w smarze znajdował się piasek. Wytarłem wszystko do sucha i posmarowałem smarem łożyskowym – problem znikł, wszystkie elementy trące o siebie pracowały z idealnym poślizgiem.
Może i ten smar molibdenowy nadaje się do przekładni pracujących pod dużym obciążeniem, ale do wiatrówek się nie nadaje, nawet do sprężyny głównej i prowadnicy. Takie jest moje zdanie i go nie zmienię. Dlatego na sprężynie i prowadnicy pozostał oryginalny smar Walthera.

Karabinek złożony, jadę na strzelnicę. Kilkanaście strzałów i zwątpienie. Karabinek dalej ,,wierzga". Oczywiście nie jest to jakieś mocne szarpanie ale nie przypomina to strzałów zaraz po zakupie. Co jest zastanawiam się? Analizuję wszystko i pojawia się jakaś nieśmiała myśl. Pierwsze strzały z Walthera wykonałem śrutem, który został mi po AA MPR-FT a do niego śrut smarowałem Napierem. Biorę zatem ,,narkoworeczek", 1 psik Napiera do środka, wsypuję śrut i delikatna ,,betoniareczka". Kilka minut czarów i ładuję śrut do karabinka. I mamy to! Aksamitny cykl strzału powraca równie nagle jak zniknął. Po paczce śrutu, oczywiście smarowanego, strzał to sama przyjemność. Kopniaczek jest delikatniutki, cykl strzału cichutki i szybki. Wnioskuję z tego, że przy niesmarowanym śrucie tłok odbijał się od poduszki powietrznej powodując delikatne wibracje karabinka. Natomiast nasmarowany śrut szybciej opuszcza lufę, idealnie zgrywając się w czasie z wyhamowaniem tłoka na poduszce powietrznej, co powoduje, że karabinek pracuje idealnie gładko i niemal ,,bezwibracyjnie".

Trochę się rozpisałem, więc teraz wkleję fotkę:




Z tą osłoną przeciwsłoneczną Delta FFP to "kawał lunety", ale...

Zawsze podobały mi się Lunety Leupolda, miały w sobie, oprócz walorów użytkowych, jakąś magię i otoczkę czegoś ekskluzywnego i wyjątkowego – przynajmniej dla mnie. Ale kilkanaście lat temu nie mieściło mi się w głowie, jak można wydać TAKIE pieniądze na lunetę. Jednak w miarę zagłębiania się w strzelectwo pneumatyczne, poziom akceptowalnej ceny za karabinek czy optykę zaczął niepokojąco rosnąć. Wtedy na rynku pojawiła się Delta FFP z jej ,,bajeranckim" krzyżem i do tego jeszcze w pierwszym planie. Musiałem ją mieć. Wtedy krzyż typu duplex był dla mnie absolutnie nie do przyjęcia. Oprócz krzyża Delta miała jeszcze bardzo ważny dla mnie atut czyli bardzo dobre szkła, oferujące naprawdę świetną jakość obrazu. I tak Delta FFP towarzyszyła mi przez kilka lat na AA MPR-FT.
Jednak to co kiedyś tak mi się podobało, czyli siatka Yara, zaczęło mi przeszkadzać. Podobnie jak wielkość i masa Delty. Długo nie zastanawiałem się nad zamiennikiem, wróciło moje zainteresowanie małym efr-kiem. Obecna seria VX-Freedom znacznie różni się wyglądem zewnętrznym od poprzednich edycji. Na początku nie byłem zachwycony tym wyglądem. Małego Leupolda kojarzyłem z obłymi kształtami, posadzonym na również obłymi z wyglądu, stalowymi ringami. Pomyślałem jednak, że czasy się zmieniają i wygląd przedmiotów również. Na zagranicznych stronach Leupold VX-Freedom 3-9x33 EFR był chwalony za jasny i wyraźny obraz, także w gorszych warunkach oświetleniowych. Kilka PW wymienionych z kolegą Piotrem z komercyjnych i luneta wyjechała w podróż do mnie.

Pierwsza rzecz, jaka rzuciła mi się w oczy po wyjęciu lunety z pudełka, to bardzo masywny centralny element lunety, kryjący w sobie wieże regulacyjne. Masywny i lekko kanciasty. Widziałem to wcześniej na fotkach, ale na żywo wydawał się jeszcze troszkę większy. Zwłaszcza, gdy obok leżała Delta FFP ze swoimi smukłymi, wysokimi wieżami. Oczywiście luneta natychmiast ,,powędrowała" do oka, żeby sprawdzić co oferuje jej optyka. Z braku innych, niedalekich obiektów do obserwacji w moim mieszkaniu wycelowałem obiektyw na betonowe kominy sąsiedniego bloku, porośnięte częściowo mchem aby zbadać jakość obrazu. I nie zawiodłem się. Mimo pochmurnego dnia, obraz był jasny, ostry i wyraźny. Pomyślałem, że nie gorszy od Delty FFP – jest nieźle. I taki osąd pozostałby w mojej głowie, gdybym nie miał tej Delty obok siebie. Szybka zmiana lunet i jednak obraz w Delcie jest delikatnie jaśniejszy i delikatnie bardziej rozdzielczy. Obiektyw 44 vs 33 jednak daje delikatnie lepszy obraz. Ale tak jak pisałem wcześniej, gdybym nie miał jednoczesnego wglądu w okulary obu lunet, twierdziłbym, że obraz jest taki sam. Ale Leupold oferuje coś, co obecnie bardzo mi się podoba, czyli Fine Duplex. Czytałem różne opinie na jego temat, łącznie z taką, że krzyż jest zbyt cienki i trochę się tego obawiałem. Jednak po pierwszym spojrzeniu w okular lunety odetchnąłem z ulgą - jest dla mnie idealny. Poza tym Leupold jest krótszy i dokładnie o połowę lżejszy od Delty FFP z osłoną przeciwsłoneczną, co z kolei bardzo pozytywnie wpływa na środek ciężkości i wyważenie mojego zestawu.

Wróćmy teraz do masywnej, lekko kanciastej, centralnej części lunety, którą odbieram jako pozytywny element wyglądu. Od kilkunastu lat jestem wiernym użytkownikiem montaży BKL. Miałem wszystkie serie i zawsze byłem z nich zadowolony. Teraz również zamierzałem korzystać z tego montażu tym bardziej, że jego wysokość idealnie pasuje do baki policzkowej. I tu współczesna stylistyka małego EFR-a idealnie współgra z wyglądem BKL-a. Kształt i wielkość doskonale korespondują ze sobą, włączając w to także masywniejsze pokrętło powiększenia. Zresztą nowe montaże Leupolda również nie przypominają klasycznych, stalowych ringów.

Na lunecie widać niestety wpływ księgowych na produkt finalny – logo Leupolda jest wypalane laserowo zamiast metalowej wytłoczki w kolorze złotym, jednak jakoś za bardzo to nie razi. Na obiektywie, legendarny złoty pasek jest szerszy, lecz namalowany jednak farbą.
















Brak "butlerka" na obiektywie lunety to celowy zabieg, gdyż po jego założeniu zakryłby on ten "zarąbisty" złoty pasek, a Leupold bez złotego paska - to nie Leupold. Zamiast tego stosuję zatyczkę obiektywu typu "foto".

Cały zestaw swoje waży  8), to 5050 gramów, mimo, że luneta jest lekka i kompaktowa. Ale wyśmienicie się z niego strzela i chociaż to "kawał luśni", w moich rękach jakoś nie wygląda na zbyt duży  ;). Dopóki będę miał siłę go podnieść, będzie dawał radość ze strzelania.

  • FX + Leupold

skrzat

Fajny opis.  ook  Takiej epopei, to chyba nikt nie przebije.  :beer
BMK z Burkiem, CZ 75D compact i inne cuda...

Mc Gyver

Dzięki  ook. Dałem upust grafomanii  ;).
  • FX + Leupold